Crowdfunding W biznesie nie ma równych szans. Co prawda każdy może wpaść na innowacyjny pomysł, który ma ogromny potencjał - jednak do jego realizacji zwykle potrzebne są grube pieniądze. Skąd ma je wziąć młody człowiek, który nie posiada nawet mieszkania na własność, nie mówiąc już o jakichkolwiek oszczędnościach? Skąd może je uzyskać malutka firma pełna ludzi z genialnymi pomysłami na wynalazki zmieniające życie? Bariera kapitałowa może być niwelowana przez kredyty - ale nie czarujmy się, nie każdemu podmiotowi bank go udzieli. Ponadto wysokie odsetki mogą zabić biznes, zanim się rozkręci. Kiedyś niezamożnych artystów, naukowców i wynalazców wspierali filantropi - to zjawisko nazywano mecenatem. Dzisiaj funkcjonują rozmaite stypendia i umowy sponsoringowe, jednak dotyczą one raczej obiecujących akademików i zdolnych sportowców. Niedawno pojawiła się interesująca metoda pozyskiwania funduszy, nazywana z angielskiego crowdfunding (crowd - tłum, funding - finansowanie). Polega ona na tym, że firma (lub osoba) przedstawia swoją ideę na biznes/konkretny produkt na specjalnej platformie internetowej, a ludzie z całego świata mogą ją wesprzeć dowolnymi kwotami. Tacy mikroinwestorzy w zamian otrzymują określone przez wspieranego korzyści - na przykład produkt finalny albo zniżkę na korzystanie z usług firmy powstałej wskutek finansowania. Jednak najważniejszym profitem dla dokonujących wpłat jest możliwość wpływania na działania wspieranego podmiotu. Ludzie umieszczający prośbę o wpłaty na portalach crowdfundingowych zwykle zobowiązują się do respektowania opinii i propozycji mikroinwestorów, a czasem nawet pozwalają im bezpośrednio uczestniczyć w procesie twórczym. Przyjrzyjmy się bliżej konsekwencjom, jakie wynikają z wpływu konsumentów-inwestorów na finansowane przedsięwzięcia. Oto w tym wycinku rzeczywistości zupełnie zmieniają się relacje w marketingu i biznesie ogółem - nigdy dotąd szerokie masy ludzi nie miały takich możliwości kształtowania oferty, z której, być może, w przyszłości skorzystają. Praktyka wielu dziesięcioleci pokazuje, że to przedsiębiorstwa usiłują modelować gusta i kreować sztuczne potrzeby odbiorców reklam. Karmią odbiorców wszechobecną papką reklamową, próbując przekonać ich, że potrzebują właśnie ich produktów. To zjawisko jest winne komercjalizacji wielu dziedzin życia, które w żadnym wypadku nie powinny podlegać prawom rynku. Powoduje także wiele nieszczęść związanych z ludźmi, którzy postrzegają swoją (i innych) wartość przez pryzmat posiadanych dóbr - modnych gadżetów, szybkich samochodów, drogich komputerów. Oddanie losów firm i projektów w ręce samych konsumentów może złamać dominację wielkich koncernów, wydających fortuny na reklamy. Crowdfunding to także szansa dla przedsiębiorców - dzięki kampaniom finansujących dostają oni jasny obraz, jakie potrzeby mają potencjalni klienci. W crowdfundingu należy widzieć szansę nie tylko na przełamanie mono i oligopoli biznesowych, ale także i kulturowych. Finansowanie przez “tłum” wspiera bowiem artystów, którzy nie tworzą zgodnie z mainstreamowymi gustami i nie posiadają wielkich budżetów promocyjnych. Jeśli uniezależnią się od sponsorów, którzy są skłonni dawać pieniądze tylko na projekty schlebiające powszechnym - a więc zazwyczaj niskim - gustom, będą mieli swobodę tworzenia i możliwość dotarcia do szerszego grona odbiorców. W ten sposób osłabiony może zostać mechanizm tzw. przemysłu kulturowego, opisywany m.in przez Adorno i Horkheimera w latach 30. ubiegłego wieku. Ci niemieccy myśliciele zauważali, że z winy wszechobecnych mechanizmów komercyjnych sztuka działa na takich samych zasadach, jak np. produkcja ubrań. Ta bystra krytyka kapitalizmu jest dalej aktualna, co widać wyraźnie po tym, jakimi zasadami rządzi się kultura popularna. Crowdfunding ma szansę na zmianę tego stanu rzeczy i oderwanie artystów od nastawionych wyłącznie na zysk sponsorów. Podsumowując - crowdfunding dotyka podstawowej bolączki kapitalizmu, czyli uzależnienia wpływu od pieniądza. Dzięki finansowaniu obiecujących wynalazków i ciekawych projektów artystycznych mikroinwestor uzyskuje wpływ na rzeczywistość - nawet za pomocą niewielkiej kwoty pieniędzy. To odzwierciedlenie ideału demokracji, w której każdy głos jest tak samo ważny i nie zależy od statusu majątkowego. Z drugiej strony crowdfunding to wsparcie dla niezamożnych ludzi z pomysłami, których realizacja - jak wszystko w kapitalizmie - uzależniona jest od pieniędzy i łutu szczęścia. Finansowanie przez internautów naprawdę wyrównuje szanse. Warto zaznaczyć, że ten model wspierania przedsiębiorczości i sztuki nigdy nie byłby możliwy, gdyby nie istnienie Internetu. Tylko on jest na tyle szeroką platformą komunikacyjną, by pozwolić na przyciąganie zainteresowania (i kapitału) dużych grup ludzi. Dlatego też cyberprzestrzeń jest nadzieją wielu na stworzenie doskonalszego systemu politycznego i ekonomicznego. Nadzieją raczej płonną, o czym piszemy w dalszej części rozdziału. Crowdsourcing Czy Internet ma szansę stać się cudownym narzędziem, dzięki któremu powstaną demokracje prawdziwie partycypacyjne? Czy możliwe jest, żeby cyberprzestrzeń spełniała rolę likwidującą nierówności społeczne? To pytania, które od dawna nurtują myślicieli. Są wśród nich optymiści, ciągle patrzący na (niemłodą już przecież) sieć przez różowe okulary. Ale wydaje się, że przeważają głosy pesymistyczne, szczególnie po niedawnym ujawnieniu afer związanych z podsłuchiwaniem obywateli w USA. Innym argumentem osób sceptycznie nastawionych do pozytywnej roli Internetu jest to, że większość wspaniałych koncepcji rewolucjonizujących stosunki międzyludzkie istnieje tylko na papierze, a praktyka udowodniła, że nie są możliwe do realizacji. Trudno się z tym nie zgodzić, rzeczywiście wiele pięknych idei dotyczącej globalnej sieci zostało opisanych w rozmaitych periodykach, opracowaniach i książkach - i na tym się skończyło. Są jednakże rzeczy, które się udały - takie jak crowdsourcing, mający obok wielkiego potencjału sporo realnych korzyści, jakie z niego wynikły. Przyjrzyjmy się najlepszej - w naszej opinii - definicji tego pojęcia, stworzonej przez Enrique Estellés-Arolas i Fernando González Ladrón-de-Guevara (tłumaczenie własne):
“Crowdsourcing jest rodzajem partycypacyjnej aktywności sieciowej, w której osoba, instytucja, organizacja non-profit lub firma proponuje różnorodnej grupie jednostek o różnej wiedzy i liczebności wykonanie jakiegoś zadania (na zasadzie wolontariatu). Wykonywanie zadania - o różnorodnej złożoności, modułowości - w którym “tłum” bierze udział przez swoją pracę, pieniądze, wiedzę i/lub doświadczenie, zawsze pociąga za sobą obopólny zysk. Użytkownik [internetu] ma satysfakcję jakiegoś rodzaju - np. w postaci społecznego uznania, zadowolenia z siebie, rozwoju umiejętności lub zysku ekonomicznego - z kolei zleceniodawca otrzyma i wykorzysta dla swojej korzyści to, co użytkownik wniósł do przedsięwzięcia, którego forma jest zależna od typu podjętej aktywności.” |
Zastanawiacie się teraz, czy natknęliście się kiedyś na owoc takiej współpracy tysięcy ludzi? Z pewnością każdy z was korzystał kiedyś z Wikipedii, ogromnej internetowej encyklopedii. To projekt tworzony przez szerokie rzesze internautów z dziesiątek krajów. Niepotrzebna była wielka redakcja złożona z najtęższych głów z każdej dziedziny nauki. Zbędne okazało się zatrudnianie setek translatorów, tłumaczących hasła na języki świata. Internauci z każdego zakątku globu poświęcili swój czas i podzielili się swoją wiedzą, by stworzyć coś zupełnie wyjątkowego - największą encyklopedię w historii. Dzięki Wikipedii upowszechniła się idea Wiki, czyli serwisów internetowych, w których daje się użytkownikom możliwość kształtowania treści. Kolejny przykład wcielenia idei crowdsourcingu w życie to inicjatywa Zooniverse.org. Dzięki niej każdy może wziąć udział w naukowych projektach o wielkim znaczeniu - dostępne dziedziny to astronomia, klimatologia, przyroda oraz biologia. Co ciekawe, w zeszłym roku pewien korzystający z Zooniverse.org informatyk ze Zgierza został oficjalnie ogłoszony odkrywcą planety. Dokonał tego za pomocą projektu wyszukiwania planet pozasłonecznych, który opiera się na badaniu zmian w jasności gwiazd. Pewną emanacją crowdsourcingu są projekty seti@home, folding@home i im podobne - nazywane czasem crowd computingiem. Polegają one na tym, że miliony internautów z całego świata udostępnia swoje zasoby komputerowe (moc obliczeniową), aby wspólnymi siłami dokonywać bardzo skomplikowanych obliczeń. Seti@home zajmował się szukaniem cywilizacji pozaziemskich, a folding@home służył do obliczania niezwykle ważnych dla biologii schematów zwijania białek. Co najważniejsze, łączna moc procesorów uczestników projektu nierzadko była wyższe od tej, którą osiągają najpotężniejsze superkomputery używane przez uniwersytety i rządy państw. Crowdsourcing jest wykorzystywane także przez podmioty nastawione wyłącznie na zysk. Firmy zazwyczaj organizują konkursy, w których trzeba wymyślić np. nowe logo lub hasło reklamowe. Z różnych form crowdsourcingu korzystały takie firmy, jak Facebook, Coca-Cola czy IBM. To bardzo pozytywne zjawisko. Owszem korporacje robią to przede wszystkich z wyrachowania, pragnąc ulepszyć swój marketing. Z drugiej strony jednak, nie można nie dostrzegać pewnego otwarcia na społeczności, co jest pożądaną rzeczą. Trzeba się cieszyć, że reprezentanci biznesu zauważyli, że są częścią wspólnoty ludzkiej - nie tylko jako element czerpiący korzyści, ale też dający coś od siebie. W tym wypadku chodzi o możliwość wpływu. Ciekawą koncepcją jest zaprzęgnięcie crowdsourcingu do polityki. Według wiele idealistycznych myślicieli Internet jest tym wymarzonym medium, dzięki któremu możliwa jest prawdziwie partycypacyjna demokracja - to znaczy taka, która angażuje społeczeństwo i daje mu szeroki wpływ na kierunki działań państwa. Chodzi o uczestnictwo nie tylko przy wyborach (raz na kilka lat), ale także przy większych lub mniejszych projektach. Do tej pory najlepszym przykładem na wcielenie w życie tej idei była Islandia. W 2010 roku każdy obywatel tego wyspiarskiego kraju mógł mieć swój udział w tworzeniu nowej konstytucji. Inicjatywa ta miała podnieść na duchu islandczyków, którzy stracili zaufanie do systemu po katastrofalnym w skutkach kryzysie gospodarczym. Sukces Islandii cieszy, jednak trzeba pamiętać, że to kraj malutki (ma nieco więcej mieszkańców niż Katowice), a więc wdrażanie takich rozwiązań jest o wiele prostsze. Podobnie jest w przypadku - stawianej przez wielu za wzór - Szwajcarii, w której działają od dawna mechanizmy demokracji bezpośredniej. Z tym, że na forum ogólnokrajowym omawia się tylko najważniejsze kwestie, drobniejsze sprawy dyskutuje się na poziomie kantonów, liczących od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy obywateli. Barierą jest więc wielkość kraju. Crowdsourcing (a w zasadzie crowdvoting, od “vote” - głosować) sprawdza się za to dobrze w miastach. Niedawno w Polsce pojawiła się inicjatywa budżetów obywatelskich - mieszkańcy miejscowości wskazują, na co mają zostać wydane pieniądze z określonej puli. Oddanie ludziom do dyspozycji tylko pewnej sumy środków to kwestia ostrożności - obecnie nie istnieją jeszcze żadne sprawdzone rozwiązania, pozwalająca na przeniesienie demokracji do internetu. Ponadto w Polsce wciąż potrzebna jest zmiana kultury politycznej, co widać po fatalnych frekwencjach w wyborach. Ludzie po prostu są w większości obojętni na sprawy krajowe - do europejskich poziomów wiele nam brakuje. Kolejną barierą, która może znacznie ograniczyć rozwój crowdvotingu w Polsce (i na świecie), jest nierówny dostęp do sieci. Istnieją przecież osoby żyjące na skraju nędzy, którzy nie mają możliwości oddania głosu. Ba - zwykle nie mogą się też dowiedzieć o samej inicjatywie. To problem nie tylko internetowych form partycypacji, ale też samej demokracji w standardowym ujęciu. Ludzie biedni, bezrobotni, bezdomni (słowem: wykluczeni) nie interesują się polityką. W centrum ich życia jest przetrwanie, zdobycie środków na egzystencję, a nie decydowanie o tym, na który plac zabaw mają pójść miejskie pieniądze. Podsumowanie Crowdsourcing i crowdfunding to wspaniałe zjawiska, które rozszerzają wpływ ludzi na firmy i organizacje, jednocześnie przynosząc obu stronom zyski. Może się wydawać, że to mało znaczące inicjatywy, obecne tylko w pewnych wycinkach rzeczywiści. Należy pamiętać, że rewolucje wybuchały od maleńkich iskierek - filozofie crowd i wiki mogą być coraz szerzej wykorzystywane i w ten sposób wyznaczać standardy. To bardzo możliwe, gdyż można zauważyć, że życie społeczne coraz bardziej przenosi się do internetu, a ludzie są coraz mocniej otoczeni przez technologię. W cyberprzestrzeni można załatwić sprawy urzędowe, a coraz więcej krajów myśli o internetowych formach partycypacji w polityce. To, że dotąd mało optymistycznych wizji wcielono w życie, nie oznacza braku postępu w tej dziedzinie w przyszłości. Kto wie, może już za kilkanaście lat biznes będzie ściśle powiązany z wolą społeczności, kontrolującej go poprzez platformy internetowe? Może niebawem - zamiast głosować raz na kilka lat - będziemy mogli decydować o wszystkich sprawach państwa za pomocą cyklicznych głosowań online? Cóż, pozostaje czekać i...marzyć. Bowiem marzenia o lepszym świecie czasem się spełniają, o czym świadczą doniosłe przykłady Martina Luthera Kinga, sufrażystek i ruchów robotniczych, walczących o lepszy byt. Zobacz też:
Rozwiązanie umowy o pracę na mocy porozumienia stron kalkulator wypłat